HACKED BY: MSS-00670-6681 '2001


Przyjacielu, Wojowniku, Przypadkowy Wedrowcze - kimkolwiek jestes
zapraszam Cie, jesli tylko masz odwage i sile zmierzyc sie z szalenstwem chorego umysłu...

To opowiadanie zawiera sceny wyjatkowo brutalne i drastyczne mogace miec szkodliwy wplyw na
psychike mlodego czlowieka. Czytajac to opowiadanie potwierdzasz tym samym, ze jestes pelnoletni
i chcesz je przeczytac bez wzgledu na konsekwencje jakie moze spowodowac w Twojej psychice.



Sięgnąłem po butelkę i ponownie napełniłem szklaneczkę bursztynowym płynem. Jeszcze kilka lat temu byłoby to martini - teraz gustowałem w mocniejszych trunkach. Wiklinowy fotel zaskrzypiał niemiłosiernie zagłuszając na chwile bębnienie deszczu. Stary, na wpół ślepy pies, który przybłąkał się tu parę dni temu niespokojnie poruszył głową przerywając swą drzemkę. Jedyny przyjaciel tych ostatnich dni. Ciekawe czy on też zdechnie za parę tygodni? Hm... Bo ja chyba tak...
Mam raka... Mój mały, osobisty morderca mieszka gdzieś w okolicach trzustki i ma wielką ochotę przykryć mnie półtorametrową warstwą piachu. Wszystko wskazuje na to, że może mu się udać. Nie ma już czasu na chemioterapię, czy parakloning. Ostatnia szansa to operacja. Zwykłe, klasyczne rżnięcie laserowym nożem. Za trzy tygodnie... Tyle że nikt nie jest pewny czy się uda i czy wogóle przeżyję narkozę. Ale może to lepiej... Nie wyobrażam sobie tego powolnego konania gdyby operacja się nie udała. Tego codziennego błagania o kolejną dawkę morfiny. Z dnia na dzień coraz większą i większą aby ukoić ból.
Taaak! Mam 56 lat i... chyba nie będę miał więcej. Game over!
Miałem tylko to szczęście, że ostatnie tygodnie przed operacją mogłem spędzić w tym małym, cichym domku pośród lasu. Przygotować się i wypocząć... zrobić ostateczny rachunek sumienia. Pożegnać się w samotności - z dala od zgiełku i hałasu miasta, w którym spędziłem całe swoje życie. Robiłem to, a stara, poczciwa whisky była moją jedyną przyjaciółką. No i ten pies... Charon. Tak go nazwałem i z pewnością wiecie co to znaczy... Wiecie też o czym myślę każdego wieczoru, siedząc tak na werandce i popijając whisky.
Co drugi dzień odwiedza mnie pielęgniarka. Staram się wtedy być w miarę trzeźwy, ale i tak w czasie badań kręci z dezaprobatą głową. Rozumie mnie, prosi tylko abym nie przesadzał. Nie przesadzam! Najwyżej jedna butelka dziennie. Ale że dzień dzisiaj jest wyjątkowy otworzyłem już drugą. I mam już mocno w czubie. W końcu są moje urodziny. I to nie byle jakie... ostatnie! Ha ha... Bawmy się, radujmy się drogi piesku.
- Chcesz trochę? - Zwilżyłem dłoń trunkiem i dałem psu do polizania. - No masz, masz...
Powąchał nieufnie i mlasnął dwa razy językiem. Cofnął się ze wstrętem, poderwał z miejsca i pobiegł w las. Przy okazji potrącił stolik, a ja w desperackiej próbie ratowania toczącej się butelki runąłem na schody.

Człowieku, co ty wyprawiasz... Więcej godności! Przecież nie chcesz zapić się na śmierć... Nie poddasz się chyba bez walki... To nie w twoim stylu...
Otrzepywałem właśnie spodnie z błota i kolek, kiedy omiotły mnie światła nadjeżdżającego samochodu. Uniosłem dłoń do czoła próbując w pijackim geście zasłonić oczy. Jakbym nie mógł ich po prostu zmrużyć. Dobra nasza! Mamy gości. Osunąłem się na fotel i pociągnąłem prosto z butelki.
Było ich dwóch. Wysiedli z samochodu i nie zważając na strugi deszczu spokojnie pomaszerowali w moją stronę. Nigdy wcześniej ich nie widziałem. Kiedy podeszli bliżej starszy wyciągnął odznakę, a młodszy odczytał z notesu moje nazwisko. Obydwaj spojrzeli na mnie badawczym wzrokiem. Aha... wszystko jasne. Gliny! Kiwnąłem głową i wlałem w siebie kolejną solidną porcję. Albo mi się zdawało, albo naprawdę robiło się gorąco. Jakieś kłopoty? Tak. Tyle że to oni mieli problem, nie ja.
- Przepraszamy, że niepokoimy pana o tak późnej porze i... w takiej sytuacji. Wiemy dobrze o pana problemach zdrowotnych, ale jesteśmy zmuszeni prosić o pomoc.
To starszy. Młodszy w tym czasie niespokojnie węszył, zerkając przez uchylone drzwi do wnętrza domu. Denerwowało mnie to i niespecjalnie mi się podobało. Tak nie zachowuje się gliniarz, który przyjechał prosić o współpracę. Poza tym, skoro już wprosił się na urodziny, mógłby być grzeczniejszy. Albo bardziej dyskretny.
- Ej! Młody człowieku. Może lepiej poczujesz się jak wejdziesz do środka i sobie wszystko obejrzysz i pomacasz? Hę? Co ty na to?
Obruszył się gniewnie. W takich chwilach zwykle zaczynają się wrzaski i machanie nakazem. Ten zamachał tylko łapami. Starszy uspokoił go skinieniem głowy i kazał zaczekać w samochodzie.
- Przepraszam za mojego syna. Jest jeszcze młody... Dopiero uczy się rozmawiać z ludźmi... ale to dobry chłopak, choć trochę narwany.
Machnąłem ręką.
- Eee... Niech szczeka, jak każdy dobry pies. Może kiedyś uchroni go to przed kulką... Napije się pan ze mną kapitanie?
- Tak. Bardzo chętnie. Pogoda jest dzisiaj w sam raz... Paskudna! - Wyjął mi z rąk butelkę, napełnił szklankę i wychylił jednym haustem. Nawet się nie skrzywił. Nalał sobie jeszcze raz i przysiadł na brzegu stolika. Spodobał mi się. Z czymkolwiek tu przyjechał - czułem że się dogadamy. Patrzyliśmy na siebie w milczeniu, sącząc alkohol. Wyglądał na starszego ode mnie, ale lata służby uczyniły jego sylwetkę bardzo prężną, żeby nie powiedzieć wyniosłą. Tylko oczy sprawiały wrażenie zmęczonych tym co przez te lata widziały. A widziały pewnie niejedno...
Nie śpieszyliśmy się. Starzy ludzie nie śpieszą się gdy załatwiają interesy.
- Nie trafiliśmy tu przypadkiem... - Bawił się szklanką oglądając jej zawartość w smudze światła wpadającej przez uchylone drzwi. - Wierzę, że może nam pan pomóc
- Tak? Tacy jak pan dali mi kiedyś w łeb, wzięli pod buty i wsadzili na pięć lat za kratki. Potem wypuścili i przeprosili.
- Przykro mi z powodu tamtej sprawy...
- Przykro? Hm... - Prawie się roześmiałem. - Dlaczego akurat ja?
Zamoczył palec w alkoholu i nakreślił na blacie stołu rysunek. Półksiężyc z ramionami skierowanymi ku górze. Półksiężyc przedzielony pionową kreską. Wystarczył jeden rzut oka, aby odżyły wspomnienia sprzed lat.
- Mamy mordercę który zostawia taki symbol przy ciałach swoich ofiar. Potrzebujemy dobrego fachowca... Kogoś kto potrafiłby wszystko skojarzyć i poukładać.
- Cholera! Jeśli to jest to o czym myślę to trafiliście na właściwego człowieka. Ale... Zaraz, zaraz... - Wstałem i nerwowo przemaszerowałem się po ganku. Okropna myśl przebiegła mi przez głowę. Momentalnie wytrzeźwiałem. Powoli odwróciłem się w jego stronę. Z trudem przezwyciężyłem nienaturalną sztywność języka.
- Podejrzewaliście mnie! Tak? Przyznaj się! Podejrzewaliście? Spuścił wzrok. Nerwowo zakręcił szklanką. Odchrząknął.
- Tak... - Wyszeptał. - Ale teraz chcielibyśmy aby był pan po naszej stronie... To Haker - wyjątkowo okrutny. Pojedzie pan z nami? To tylko kilka dni...
- Jezuuu...



koniec czesci I
to be continued...



MSS-00670-6681
 



Greetz goes to:

Iceluck, r00bi, craYfish, Majdom Maj, Unsu, Nurek,
Panzer88, Marek Holynski, Michal Zalewski

(kolejnosc jak najbardziej przypadkowa)

...and to:

hackpl, hackpl1, underground-pl, UHA, #hacking-pl,
all team from hacking.pl and c.y.p.h.e.r.s TEAM



HACKER POWERED '2001

Copyright (c) 2001 by MSS-00670-6681